Tag przeglądający
Łzy
Na początku jest lęk, ale i ekscytacja. Czekasz na tę chwilę, napawasz się nią. Karmisz się opowieściami innych o tym doświadczeniu. Chcesz się dowiedzieć jak to naprawdę jest, nie wiesz jednak, czego powinieneś się spodziewać. Co się wydarzy? I… jak to będzie? Do czego mnie to zaprowadzi? W pewnym momencie nie jesteś już w stanie tych wszystkich emocji w sobie opanować…
Aż przychodzi ten dzień!
Dzień Spotkania Młodych!
Mój pierwszy raz na Polach Lednickich.
Na początku rzeczywiście nie wiesz, czego się spodziewać – szczególnie jeśli nie znasz ludzi, z którymi jedziesz, miejsca do którego jedziesz – a wbrew pozorom – wszystko może mieć znaczenie. Możesz się denerwować, albo ledwo trzymać w karbach narastającą ekscytację. Możesz. Ale nie musisz. Jedziesz. Wiesz mniej więcej jaki jest plan wydarzenia, że będzie mnóstwo ludzi z całej Polski i zagranicy, że to jedno z największych cyklicznych spotkań katolickich w Polsce. Oglądasz rok za rokiem relacje z tego miejsca i w końcu… chcesz spróbować.
Jedziesz… I może się nic nie wydarzyć. Może i wszystko.
Duch wieje jak chce, kędy chce, w swoim własnym nikomu nieznanym tempie.
Na początku wszystko było rewelacyjnie, choć patrzyłam na to, co wokół z pewną dozą nieufności. Wspólne śpiewy i modlitwa w Archikatedrze Gnieźnieńskiej, mnóstwo uśmiechniętych, podekscytowanych twarzy. Zastanawiałam się, dlaczego wszyscy są tacy szczęśliwi, radośni, pełni dobra i pokoju.
Potem trafiłam na Pole. Bóg czuwał nad nami w sposób chyba wyjątkowy. Nade mną na pewno. Pierwszy przyjazd na Lednicę, a tu od razu pierwszy sektor pod samą Bramą, parking tuż przed polem… Wokół mnóstwo ludzi śpiewających i tańczących na cześć Pana: “Tak, tak Panie, Ty wiesz, że Cię kocham…”, zero deszczu, o którym tak wszyscy mówili…
Po godzinie przychodzi ból głowy, bo hałas, bo tłumy… po dwóch czy trzech godzinach przychodzi irytacja, bo umówiłam się z kimś, a ten ktoś przekładał spotkanie o kolejne pół godziny, godzinę…
Ta irytacja przysłania mi oczy na inne osoby, na sprawy ważne, które się dzieją. Tracę cierpliwość… Zamiast być z tymi, którzy naprawdę tego chcą… Szukam tych, którzy mnie nie chcą… którzy próbują o mnie zapomnieć… z którymi chcę wszystko naprawić, ale przeczuwam, że nie mogę…
Wracam do sektora i zastanawiam się, o co tak naprawdę w tym wszystkim chodzi? Czuję ból, który przenika moje serce… Zderzam się z rzeczywistością… Uświadamiam sobie… że są relacje, zdarzenia z przeszłości, grzechy już wybaczone – o których muszę zapomnieć, bo nie jestem w stanie nic już więcej zrobić, że powinnam przestać się nad sobą pastwić, przestać ranić siebie i przestać dawać się ranić innym. W końcu słyszę to zawołanie: JA JESTEM.
Rozpoczyna się Msza… W pięknej oprawie muzycznej i wizualnej. ON JEST. I ja jestem. Zadaję sobie pytanie: Dla kogo tu przyjechałam? Czego oczekuję od tego spotkania? Szukam ludzi czy… Jego szukam? Pragnę uwagi ich, czy uwagi właśnie Tego, Który JEST?
Po Mszy perspektywa się zmienia… Mam Go w sercu. Jest. Idę na modlitwę o uwolnienie. Trudną modlitwę. Cała się trzęsę, choć wcale nie jest mi zimno… Proszę w sercu, aby mnie uwolnił od wszystkiego, od czego tylko chce… Wyrzekam się. Zostawiam to Jemu. Rzucam pod Jego Krzyż. Nie mogę płakać, choć wszystko w środku boli mnie tak bardzo… Wtulam się mocno, a potem całuję kapłańskie, ojcowskie dłonie, które pragnęły mojego spotkania z Nim, które mnie wsparły, dodały otuchy, otoczyły miłością…
Nie mam siły wstać… wrócić do swoich… zwinięta w kłębek jak dziecię w łonie matki chcę tak zostać, właśnie tu, gdzie czuję się prawdziwie kochana, na środku pola, pośród food-trucków, które powoli odjeżdżają. Wiem, że tu jest Jezus.
Jest też na ołtarzu i patrzy na mnie.
Wracam… patrzę na Niego i po raz kolejny proszę Go o wybaczenie i przyjęcie. Czuję się brudna, ale wiem, że On może uczynić mnie czystą. Zawsze. Bo ON jest zawsze…
A Lednica… nie kończy się wraz z przejściem przez Bramę, nie kończy się wraz z wyjściem z Pól i powrotem do domu.
Ona się teraz dzieje we mnie codziennie.
Duch wieje kędy chce… dosięgają mnie mocno te powiewy… boli.
Bo Lednica to nie tylko radość, miłość i pokój… To też ból. To też strata.
To też przekonanie, że nie złamie trzciny nadłamanej, nie dogasi knotka o wątłym płomieniu. Bo wszystko jest po coś.
Bo JEST.
Bo KOCHA.
I chce dla mnie jak najlepiej.
Bo JESTEM Jego umiłowanym dzieckiem.
